Zimą byliśmy na kilka dni na nartach na Słowacji: jeździliśmy w ośrodku Roháče - Spálená, a spaliśmy w schronisku Chata Zverovka (czyli po naszemu na Zwierówce). Tak nam się spodobało, że ze znajomymi postanowiliśmy odwiedzić tę okolicę również latem. Szlaki na Słowacji otwierają 15 czerwca, więc w drugiej połowie miesiąca zameldowaliśmy się jeszcze raz w Zverovce.
Na miejscu wszystkiego byliśmy trzy dni, więc trzeba było czas spędzać intensywnie. Zaraz po przyjeździe wybraliśmy się na kilkugodzinną marszrutę nad Rohackie Stawy (plesa), po drodze mijając wodospad, który widzieliśmy już zimą (zamarznięty był chyba ładniejszy). Trzeba było się wdrapać na ponad 1700 m.n.p.m. do najwyższego ze stawów, a następnie schodziliśmy szlakiem prowadzącym do pozostałych jeziorek. Trasa ładna, szkoda tylko, że niespecjalnie dużo słońca było.
Za to drugiego dnia każdą chmurę witaliśmy jak zbawienie. Tego dnia wybraliśmy się na ambitną trasę prowadzącą Doliną Łataną (Látaná dolina) na Rakonia, by potem przez Wołowca wejść na Rohacza Ostrego i Płaczkiwego, a następnie zejść ze Smutnej Przełęczy (Smutné sedlo) w dół, z powrotem do schroniska. Całodniowa wycieczka, a do tego było naprawdę gorąco i mimo sporych zapasów wody musieliśmy nabierać śniegu... a i tak chyba trochę się odwodniliśmy.
Pierwszy etap, do Wołowca, przebiegł bez większych problemów, jeśli nie liczyć upierdliwych muszek i upału. Schody, a właściwie skały, zaczęły się przy podejściu na Ostrego Rohacza. To wymagające podejście już na samym początku, a gdy pojawiły się łańcuchy, to zrobiło nam się miękko w nogach. Może nie ma ich zbyt wiele (4-5), ale przynajmniej dwa są w dość newralgicznych miejscach: w jednym nie bardzo jest gdzie postawić stopę nad przepaścią, w drugim trzeba przejść kilkumetrowym trawersem z boku bardzo ostrej grani - oparcia za bardzo nie ma, a pod stopami wiele metrów pustki... Iza dość emocjonalnie na to zareagowała, a i Tymek czuł się mocno niepewnie. Na szczęście widoki zrekompensowały stres i nadmiar adrenaliny.
Przejście na Rohacza Płaczliwego nie jest już tak wymagające - pokonywanie skał spowalnia i kosztuje sporo wysiłku, ale serce już nie podchodziło do gardła. Natomiast zejście ze Smutnej Przełęczy jest przede wszystkim długie i dość monotonne, ale niespecjalnie wymagające. W każdym razie zasłużyliśmy na Złote Bażanty :)
Trzeciego dnia nasi bardziej odporni psychicznie i fizycznie towarzysze wybrali się zdobywać Salatyna, a my zdecydowaliśmy się przejść lekką trasę rozgrzewkową, czyli znów Doliną Łataną w górę, ale tym razem na Grzesia (bardzo ładny szlak przez zróżnicowane tereny), potem Długim Upłazem na Rakonia i zeszliśmy do Rohackiej Doliny przez przełęcz Zabrat. Trochę wiało, więc upał i wszechobecne muchy już tak nie przeszkadzały. Mieliśmy dużo czasu, więc się nie śpieszyliśmy i podziwialiśmy widoki.
Do tej pory Zachodnie Tatry kojarzyliśmy głównie z polskimi szczytami: dość wysokimi, ale jak już się wejdzie na grań, to trasa bardziej przypomina Beskidy niż Tatry Wysokie. Pasmo Rohaczy (od Ostrego aż po Brestową) to zupełnie inna para kaloszy, miejscami porównywalna z Orlą Percią. Może jeszcze kiedyś wrócimy i zdobędziemy pozostałe szczyty. Wysiłek wart jest spektakularnych widoków, jakie rozciągają się ze szczytów.
PS. Oczywiście podziękowania dla Kini i Marcina za towarzystwo i brydża, a także dla Magdy i Krzyśka, którzy po raz kolejny nas przenocowali po drodze i dali się objeść :)
PPS. Może kiedyś o zimowym pobycie w Zverovce też napiszemy... a przynajmniej wrzucimy tutaj zdjęcia, bo na fejsie już były.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz