sobota, 9 maja 2015

Pierwszomajowy pochód... po winnicach

Co roku pierwszego dnia maja w Odenwaldzie organizowane jest Bergsträßer Weinlagenwanderung. Pod tym pięknie brzmiącym hasłem kryje się po prostu wędrówka po miejscowych winnicach. Zaliczyliśmy całość: 22 kilometry, 800 metrów przewyższenia, 8 stanowisk i 9 kieliszków na głowę.

Na udział w tej imprezie szykowaliśmy się od dawna, ale pierwszego maja mieliśmy wątpliwości: prognozy zapowiadały deszcz i zimno, co żeńskiej części naszej ekipy było zdecydowanie nie w smak. Jednakże alternatywą było siedzenie w domu i nudzenie się, więc w końcu ruszyliśmy w trasę.

 Widok na Heppenheim


Zaczęło się od wesołego pociągu. Już kiedyś pisaliśmy, że Niemczech można pić w miejscach publicznych, ale masowego biforka na dworcu i w pociągu się nie spodziewaliśmy - szczególnie o 11 rano. W efekcie czuliśmy się trochę nie na miejscu, bo niemal wszyscy pili piwo, cydr albo wino. Inna sprawa, że jeśli jedzie się testować wino, to bez sensu wpierw się spić... ale co kto lubi, dla nas to była atrakcja, a oni do winnic mogą sobie często wpadać.




Jak już wspomnieliśmy, cała trasa liczy sobie jakieś 22 kilometry i wiedzie stokami Odenwaldu: częściowo przez winnice, trochę przez las (np. dookoła wzgórza z zamkiem w Heppenheim). Szlak schodzi też do kilku miejscowości, chociaż nie przechodzi przez ich centra. 

Jedna z imprez towarzyszących (piknik piwny)


Okazało się też, że wybraliśmy trasę w przeciwnym kierunku niż większość, więc przynajmniej na początku - w okolicach Heppenheim (już o tym mieście pisaliśmy) - nie było dużych tłumów. Za to faktycznie pogoda była kiepska: trochę padało. Na szczęście z czasem przestało, a i nam humor - wraz z kolejnymi stoiskami - się polepszał. W sumie może to i lepiej, że nie było ciepło i słonecznie - jak widzieliśmy zdjęcia z poprzednich lat, to w imprezie brało udział mnóstwo osób. W tym roku też było sporo, ale przynajmniej można było się dopchać do stoisk z winem.




W szerszym kontekście to całkiem sensowna akcja marketingowa. Promuje się region, miejscowi winiarze mają świetny utarg. Poza tym oprócz ośmiu oficjalnych stanowisk na trasie otwartych jest kilka innych punktów z winem, są imprezy towarzyszące, a mieszkańcy korzystają z okazji i sprzedają wędrującym osobom Bratwursty, gofry i inne przekąski. Minusem jest to, że Niemcy wcale aż tak porządni nie są, więc pod koniec dnia cały szlak jest zaścielony butelkami. My byliśmy grzeczni i kupowaliśmy sobie po kieliszku, ale wiele osób brało całe butelki i piło po drodze.


Mimo początkowych obaw był to bardzo udany dzień. Wino (w większości białe, lokalne szczepy) smaczne - a kilka nawet bardzo smacznych. Gdyby nie to, że było sporo do przejścia, to pewnie wrócilibyśmy do domu z więcej niż jedną butelką zapasów. Podobała nam się też atmosfera - w tym niemiecka otwartość polegająca na przysiadaniu się do innych osób, zagadywania itp. U nas raczej nie do pomyślenia. W dodatku trafiliśmy na dwóch pilotów, więc Iza mogła z nimi rozmawiać o sprawach synoptycznych. Dowiedzieliśmy się też jak ciężki jest los osób, które przypadkowo muszą w Suwałkach spędzić tydzień, a znają tylko niemiecki, angielski i francuski... ale to anegdota do opowiadania, a nie pisania.

Zadowoleni - przy siódmym stanowisku i ósmej szklaneczce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz