czwartek, 23 kwietnia 2015

Wulkany błotne w Rumunii

Przyroda potrafi zaskakiwać: nawet geografów, którzy zdali geologię i geomorfologię bez poprawki. W 2011 roku byliśmy na wakacjach m.in. w Rumunii. Podróżowaliśmy bez przygotowania i planu, wieczorem ustalając gdzie pojedziemy następnego dnia. Gdy natrafiliśmy na informację o wulkanach błotnych, stwierdziliśmy że musimy je zobaczyć, chociaż nie za bardzo wiedzieliśmy co to. Warto było, dzień tam spędzony uważamy za chyba najlepszy podczas całego wyjazdu!

Wulkany błotne nie są zbyt częste - te rumuńskie są dla nas najłatwiej dostępne, następne są na Krymie i Kaukazie. Nie będziemy się jakoś wymądrzać i tworzyć własnych definicji tego fenomenu. Oto co o wulkanach błotnych pisze Wikipedia:

"(...) są wulkany związane z erupcją gazu ziemnego, podnoszącego się ku powierzchni Ziemi przeważnie z dużych głębokości (nie mniej niż kilkaset metrów) i pochodzącego z rozkładu substancji organicznych w skałach w głębi Ziemi. Do ukształtowania się wulkanu dochodzi tylko wtedy, gdy podnoszący się gaz napotyka wody podziemne, wówczas dochodzi do mieszania się wody i gazu oraz porywania przez taką mieszaninę piasku, iłu lub mułu, często także większych bloków skał. Wulkanizm tego typu nie ma żadnego związku z działalnością wulkanizmu lawowego lub procesami powulkanicznymi, natomiast dość często występuje na terenach roponośnych."




Tyle teorii, a jak się ma to do praktyki? Wulkany znajdują się w okręgu Buzău na Wołoszczyźnie - na południowowschodnim pogórzu łuku Karpat. Miejsce jest odosobnione i nie ma tam zbyt dużo turystów, chociaż byliśmy w środku lata (bo i nie za łatwo tam dojechać; także przez "typowy" stan dróg w Rumunii). 



Wulkany błotne występują tam w dwóch skupiskach. Pierwsze jest lepiej oznaczone, obok jest centrum turystyczne (czyli knajpa, hotel itp. - ale nie działały w środku lipca), a za wstęp trzeba płacić. Jest większe, formy bardziej rozbudowane (szczególnie wąwozy wycięte przez wodę), ale same wulkany były wtedy mniej aktywne.



Drugi obszar jest położony kilka kilometrów dalej. Z infrastruktury jest tylko budka z piciem i jedzeniem, kemping (czyli kawałek łąki i możliwość skorzystania z prysznica) i schody pod górę. Tam wulkany są mniejsze, ale za to znacznie bardziej aktywne.



Wrażenie jest niesamowite. Z jednej strony księżycowy krajobraz działa na wyobraźnię. Z drugiej niewielkie kratery przypominają nieco gotujący się kisiel: gęste, bulgocze i pyrka. Nawet za bardzo nie śmierdzi, chociaż miejscami czuć nieco siarki, a w wysuszonych miejscach widać zacieki z różnych soli.










Bardzo podobała nam się też okolica: niewielkie pagórki, dzikie i zielone, porośnięte kserotermiczną roślinnością. Cisza, spokój i świetnie widoczne gwiazdy w nocy. 





A oto przedstawiciel miejscowej fauny, który koniecznie chciał zjeść nam namiot. Oprócz niego, drugiej kozy i jednego namiotu w nocy nikogo w okolicy nie było. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz